Zimowa Skandynawia- 2
Szczęśliwie to bardzo krótki wpis o tym, że zimowa Skandynawia może okazać się bardziej nieprzewidywalna niż nam się wydawało. W końcu jechaliśmy tylko na Sylwestra do znajomych…
Ostatnie 500m
Dojeżdżaliśmy już do celu. Już prawie widzieliśmy te pochodnie, które nasz gospodarz- Wojtek zapalił na powitanie. Zjeżdżaliśmy właśnie ze stromego zbocza, przed nami zostały dwa ostatnie zakręty drogi i nagle okazało się, że samochód stracił przyczepność, bo pod cienką warstwą śniegu była gruba pokrywa lodu. I stało się, zjechaliśmy z drogi i utknęliśmy w niewielkim rowie, na szczęście po bezpieczniejszej stronie zbocza.
Tu winnam załączyć ilustrację, abyście zobaczyli, że nie było aż tak strasznie, jak się zapowiada. Nie byłam tak bezczelna, aby robić w tej sytuacji zdjęcia- bez obaw 😉
Po wpadnięciu w zaspę w rowie nie traciliśmy ducha. Wierzyliśmy, że nasze Pajero poradzi sobie z taką przeciwnością losu. Trochę się przeliczyliśmy, bo (chyba w wyniku szoku) napęd 4×4 jakoś się zblokował. Zapaliły się kontrolki ABSu, zawiodły wszystkie systemy i klops. Oczywiście, kiedy tkwiliśmy w rowie zadzwoniła moja teściowa (bo ma szósty zmysł), a ponieważ nie umiem jej okłamywać, musiałam się szybko rozłączyć. Po kilku nieudanych próbach wyjechania z rowu o własnych siłach, sprowadziliśmy na pomoc Wojtka. Wojtek jest wspaniałą złotą rączką, genialnie zna się na samochodach, w nie tak odległej młodości startował nawet w jakichś rajdach, a w Norwegii pracuje w firmie związanej z motoryzacją. Podczas rozmowy telefonicznej Wojtek nie wydawał się przerażony. Szybko ruszył nam na pomoc, a my wyobrażaliśmy sobie, że przyjedzie pługiem śnieżnym lub co najmniej traktorem. W końcu na wyciągnięcie z rowu czekało 2,5 tony samochodu.
Jak Dawid z Goliatem
A w odpowiedzi na nasze modlitwy Wojtek przyjechał po nas tym:
Wojtek jednak miał przewagę, o której nie wiedzieliśmy. Po prostu użytkownicy norweskich dróg zimą mają opony z kolcami. Ja i dzieciaki przesiedliśmy się do Wojtka. Tylko na marginesie dodam, że ubrany był w strój św. Mikołaja, a na pokładzie miał jeszcze swoją córkę. Kiedy już wszyscy zainteresowani znaleźli się w małym suzuki, a M zasiadł z powrotem za sterami Pajero, suzuki zaczęło ciągnąć. Lina napięła się, a Pajero powolutku wydostawało się z zaspy w rowie. I kiedy już trafiło na powrót na drogę, okazało się, że jest na niej dokładnie tyle samo lodu pod śniegiem, co przed chwilą. Pajero zaczęło bezwładnie sunąć na suzuki. Jedynym pomysłem, na jaki w tym stresie wpadł Marcin, było zaciągnięcie hamulca ręcznego. Nie było gwarancji sukcesu, ale udało się i samochód stanął bokiem w poprzek drogi. nastąpiła też druga burza mózgów. W jej wyniku ja i dzieciaki zostaliśmy odwiezieni suzuki do domu, chłopcy znowu się przesiedli, a Wojtek zadecydował, że najbezpieczniej będzie po prostu wjechać prosto w pole i polem pokonał ostatnie metry do domu. Można było uznać, że jesteśmy na miejscu i tylko wizja powrotu tym samym zboczem do domu napawała nas przerażeniem.
A tak wyglądała oblodzona nawierzchnia przed domem… Ach ta zimowa Skandynawia 😉