Weekend w Tatrach
Ostatnio dawno mnie tu nie było i to w sumie z błahej przyczyny. Traktuję bloga jako taką tubę do obwieszczania swoich planów lub zdawania sprawozdań z ich realizacji. A jestem w takim dziwnym momencie życia, kiedy planów i pomysłów mam nadal mnóstwo, ale ich realizacja utknęła w martwym punkcie. Coś tam się dzieje, ale to system naczyń połączonych i zanim zadzieje się punkt D, muszą wydarzyć się A, B i C. Tym samym mogę skutecznie realizować tylko plany drobne, takie jednorazowe, takie na weekend.
Wyjazd integracyjny inaczej.
Wspominałam już na pewno, że pracuję we wspaniałym miejscu ze świetnymi ludźmi. To trochę jak sekta, a nawet nie sprzedajemy kosmetyków ani garnków ?. Co jakiś czas zdarzają się w naszej firmie także wyjazdy integracyjne, w powszechnie akceptowanej formule skupiającej się głównie wokół dobrego hotelu i suto zakrapianej imprezy. Tym razem jednak oddolnie narodziła się idea, aby zintegrować się w zupełnie inny sposób. Idea rozlała się po firmie i zaowocowała wyjazdem w Tatry ponad połowy pracowników.
W Tatry na weekend? Za daleko!
Dotychczas, kiedy ktoś rzucał „a może w góry?” , momentalnie przygniatała go cała wywrotka śmiechu, bo garstka to przecież za mało. Tak samo, jak weekend to za mało na skuteczną i satysfakcjonującą wyprawę z kujawsko-pomorskiego w Tatry. Tak nam się wydawało… dziś trudno mi uwierzyć, jak bardzo się myliliśmy…. Gdyby choć wśród nas był Radek Kotarski, rzekłby może kilka lat temu „Nic bardziej mylnego”. Niestety, Radek był zajęty i do tego wniosku musieliśmy doczołgać się na własną rękę.
Więc jednak w góry!
Sama dokładnie na pamiętam, jak to się stało, że jednak się na to odważyliśmy i zaproponowaliśmy podobną formułę reszcie zespołu. Do końca nie wierzyliśmy, że inni odnajdą w sobie pierwiastek szaleńca i zdecydują się pojechać. Dodam od razu, że wyjazd nie był zupełnie obowiązkowy i osoby, którym podobna estetyka nie przypadła do gustu po prostu szczerze deklarowały, że nie wezmą udziału (przynajmniej zdecydowana większość).
Plan
- Piątek ok.13.00- wyjazd z Torunia
- 00- Zakopane- Hostel
- Sobota 6.00- pobudka i śniadanie
- 00 Wymarsz z parkingu Kiry w stronę schroniska na hali Ornak
- 00 Wymarsz ze schroniska w kierunku szczytu Ornak
- Noc w schronisku
- Powrót do samochodów i powrót do domu.
Rozdrabniam się tak, gdyby ktoś chciał zrealizować podobny wyjazd w oparciu o podobny plan.
Mocne strony
Plan weekendowego ataku szczytowego miał kilka mocnych stron. Primo, pierwszy raz od wielu, wielu lat turystyczny wyjazd w moim wykonaniu odbywał się bez dzieci.
****Tu musi się znaleźć miejsce na dygresję, bo muszę przyznać, z pełną świadomością, że macierzyństwo zupełnie niepostrzeżenie zmieniło w moim życiu o wiele więcej niż przypuszczałam. Otóż jakieś 10-15 lat temu, kiedy byłam piękna, młoda i o jakieś 10 kg lżejsza, a do tego zazwyczaj wypoczęta i wyspana, znużona jedynie ślęczeniem nad podręcznikami, należałam do grona ludzi z gruntu leniwych! O tak! Szok? Niedowierzanie? I kiedy bywałam „w górach” ze znajomymi, reprezentowałam podejście zamykające się w kilku pytaniach: „A czy my musimy wchodzić na górę?”, „co tam jest takiego, czego tu nie ma?”, „no dobra, widoki…ale przecież trzeba będzie stamtąd zejść, to po co w ogóle wchodzić?” oraz… „a nie możemy napić się po prostu piwa?”. I oto teraz, po 5 latach macierzyństwa odkryłam, że wysiłek fizyczny i zmęczenie, kiedy odpowiadasz jedynie za siebie, są super fajne! To jest niesamowita metamorfoza, z której jestem szalenie dumna. Jakaś taka perwersyjna przyjemność z udręczenia fizycznego na własne życzenie. I ta świadomość, że najwyżej zmarzniesz i będzie Ci niewygodnie. Może zgłodniejesz i będzie Ci się chciało pić. Ale na pewno nikt nie będzie z tego powodu płakał, jęczał, marudził, narzekał….Bezcenne! ***
Drugi plus dotyczył terminu wyjazdu- jechaliśmy tydzień po majówce i takim sposobem udało się znaleźć wolne miejsca w schronisku. Dopiero teraz wiemy, jakie to było szczęście ?. I to szczęście, z gatunku farta, dzięki któremu nie musieliśmy spać na podłodze w suszarni.
Trzeci plus dotyczy aury. Doskonale wiemy, że majówka w tym roku nas nie rozpieszczała. Beznadziejna pogada była także tydzień później. Z jednym wyjątkiem- w dniu, w którym maszerowaliśmy otworzyło się nad nami okno pogodowe, zapewniające niezapomniane doznania związane ze spektakularnymi widokami, które dane nam było podziwiać.
Czwartym plusem był środek transportu. I mimo, że w czasie wyjazdu przyznanie racji nie przeszło mi przez zęby (PKP rulezzz), teraz muszę potwierdzić, że na tamten moment przejazd samochodami był najlepszą opcją, zwłaszcza, że nie ja byłam kierowcą ?.
Słabe strony
Plan miał też słabe strony, z których zdawaliśmy sobie zupełnie sprawę.
Pierwszym słabym punktem był paradoksalnie dojazd. Mimo, iż kierowców było dwóch, co sprawiało, że pozostałe osoby beztrosko podróżowały w roli pasażerów, to samo pokonanie tej trasy dłużyło się niemiłosiernie. Ja wiem, pisze to osoba, która prawie miesiąc spędziła w kamperze, ale warto zauważyć sporą różnicę w komforcie podróży. Poza tym mieliśmy świadomość, że kierowcy będą dodatkowo obciążeni fizycznie po pokonaniu takiej trasy.
Drugim słabym punktem było to, że musieliśmy dzielnie zmierzyć się z koniecznością taszczenia całego dobytku na plecach. Bez względu na aurę.
Trzecim słabym punktem była zima, która w tym roku zagościła w Tatrach na wyjątkowo długo. A śnieg wiązał się z koniecznością dodatkowego wyposażenia.
Zimowa majówka w górach.
Zimowa majówka przebiegła nadspodziewanie sprawnie. Cała grupa była wyjątkowo zdyscyplinowana i skupiona na celu, który nas tu sprowadził. Spacer Doliną Kościeliską do schroniska pokazał nam, że cieszyliśmy się dosyć przyzwoitą kondycją i skłonił do dalszej wędrówki.
Po wyjściu ze schroniska skierowaliśmy się w stronę Przełęczy Iwaniackiej. Droga była chyba niezbyt trudna, choć jako górskiemu laikowi trudno mi oceniać. Pokonywaliśmy ją z pewnym zmęczeniem, ale raczej bez trudności. Jedynymi kłopotliwymi miejscami były te, w których na szlaku zalegała jeszcze warstewka śniegu i lodu. Pocieszę podobnych turystów- udawało mi się je pokonać nawet bez kijków ?. Dojście na przełęcz zajęło naszej grupie dokładnie tyle czasu, ile zakładały tabliczki informacyjne- szacun. Droga do przełęczy była przepiękna, ale to pewnie nikogo nie dziwi ?.
Spory kawałek drogi za przełęczą w stronę szczytu zaczęły się przysłowiowe schody. W górach zalegało jeszcze sporo śniegu, ale temperatury były dodatnie, a słońce przygrzewało dosyć mocno. Takim sposobem śnieg stawał się coraz bardziej mokry i w pewnym momencie osoby nie wyposażone w raki i kijki każdy krok pokonywały z trudem. Zaczynaliśmy tracić przyczepność i ślizgać się po stoku razem z osuwającym się śniegiem. Tu z bólem serca musze przyznać, że większość z ekipy zawróciła, a szczyt zdobyli jedynie ci członkowie, którzy wcześniej, przy akompaniamencie głupich uwag, szykowali się na wyprawę niemalże jak w Himalaje. Zwracamy honor! Wiedzieliście lepiej!
Po odwrocie z drogi na szczyt nie odczuliśmy ulgi, a raczej niedosyt, dlatego zaraz po zejściu do schroniska, postanowiliśmy jeszcze przejść się przynajmniej nad Staw Smreczyński. Ze względu na widoki było warto ?.
O tym, co się działo w schronisku po powrocie naszych dwóch wypraw nie będę pisać, bo kto by to pamiętał ?.
Rano po śniadaniu wyruszyliśmy w stronę parkingu, a po drodze „zahaczyliśmy” o jaskinię Raptawicką, do której podejście zdecydowanie zmroziło nam, a przynajmniej mi, krew w żyłach. Gdybym była sama, z całą pewnością zawróciłabym z drogi, tutaj jednak poszłam za stadem i mimo momentów strachu pomieszanego z lękiem wysokości, nie żałuję decyzji.
Całą wyprawa była świetna! Doskonała (może z wyjątkiem kuchni w schronisku, ale nie zrażajcie się- proste dania nawet im wychodzą OK).
Co dalej?
Opisana wycieczka otworzyła mi oczy i zapoczątkowała nowy, górski etap Freeislandera, który właśnie obwieszczam. Górski etap będzie miał swoją kontynuację w lipcu bieżącego roku, ale w wydaniu odrobinę bardziej klasycznym, bo z mężem ?. Tym razem planujemy wyjazd na 4 dni. Obiecuję dokładnie opisać wyjazd, gdyby górskie pasje rodziły się właśnie w umysłach innych kanapowych leniuszków podobnych do mnie. Zapraszam!