Tag: podróż samochodem

A taki był ładny- Amerykansky!

A taki był ładny- Amerykansky!

A czym by tu Panie pojechać do Azji? Przecież z kasy za aktualny samochód mieliśmy sobie trochę pożyć… poza tym, jak się spakować do zwykłego kombi na wyprawę życia z psami, kotem, dziećmi i wszystkimi bagażami? To się nie może udać…

Chyba, żeby tak… KUPIĆ KAMPERA?!

U nas to jest trochę tak MÓWISZ-MASZ. Kiedy w głowie zaświtała mi myśl o tym, żeby jednak pojechać tam samochodem, od razu przeszukałam ogłoszenia na olx.

I na swe nieszczęście oraz zgubę, naturalnie trafiłam na okazję. Generalnie mocno wierzę w to, że trzeba korzystać z okazji, bo to taki prezent od losu. Sumiennie korzystam z tych, które mi się nadarzają i raczej nigdy nie żałowałam ?

Ale do rzeczy. Otworzyłam przeglądarkę, wpisałam samochód „kempingowy olx” i co? I znalazłam! Szok. Drugi z kolei, który widziałam.

Wrodzony optymizm kazał mi natychmiast wysłać link Cinkowi, żeby on zmierzył go swym przenikliwym spojrzeniem i powiedział, dlaczego nie i czemu to zły pomysł? Chyba zaraziłam go swoim podejściem, bo wahał się jedynie kilka dni i orzekł, że moglibyśmy obejrzeć moje znalezisko. Z tym oglądaniem też nie było tak kolorowo, bo przecież kampera znalazłam 250km od domu- krótsze przejażdżki są dla mięczaków ?

Rozpoczęła się procedura logistyczna pod tytułem- „jak dojechać do Szczecina, obejrzeć samochód i wrócić tego samego dnia”. Ponieważ łeb na karku mamy i czasem myślimy logicznie, Cinek szybko przypomniał sobie, że ma znajomego, który z racji wykonywanej pracy co jakiś czas jeździ właśnie w te rejony. Kolega wstępnie się zgodził, po niewielkich perturbacjach udało się załatwić dzień wolnego i pozostała jedynie kwestia dzieci. Dzieci nie mogły pojechać z nami, bo nie wiedzieliśmy kiedy i jak przyjdzie nam wrócić. W sukurs jak zwykle przyszła niezastąpiona teściowa- zadeklarowała się odebrać czorty i odstawić do domu. Później miała je przejąć moja siostra. Pikanterii wszystkiemu dodaje fakt, że nikt oprócz mojej siostry nie wiedział, dokąd i po co jedziemy. Na szczęście są już trochę przyzwyczajeni do naszych szaleństw i zgodzili się pomóc bez znajomości szczegółów .

Wstaliśmy skoro świt, ogarnęliśmy psy, dzieciaki trafiły do żłobka i przedszkola jako jedne z pierwszych no i w drogę…

Postawiłabym wiele na stwierdzenie, że przez całą podróż Cinek był nastawiony sceptycznie i wierzył, że mechanik, z którym umówiliśmy się na przegląd przed zakupem, poprze jego stanowisko i jakoś razem wybiją mi ten zakup z głowy. I już tłumaczę dlaczego. Bo znalazłam kampera, który jest dwa lata starszy ode mnie! Serio! Normalny, stary Ford Transit!! Według ogłoszenia w pełni wyposażony i zadbany. Za jakieś marne jak na kampera grosze (bo trzeba Wam wiedzieć, że ceny nowszych kamperów, takich 5cioletnich, z łatwością osiągają ceny w okolicach 150tys., 15toletnich- 85tys.,  30toletnich- 15tys., a ja swojego znalazłam za całe 10 900 DO NEGOCJACJI)! No czego się można było po nim spodziewać? Że właśnie będzie taki ładny, amerykansky, ale np. bez podwozia, bo w całości przerdzewiało i zostało na polu namiotowym 10 lat temu…

Na miejscu spotkaliśmy niesamowitego pana Ryszarda- właściciela- emeryta z wielką turystyczną pasją. Kamper stacjonował w jakiejś szczecińskiej przystani, zamknięto go w starym hangarze, w którym kiedyś pan Ryszard budował łódki.

Podczas wstępnych oględzin trochę się obawiałam, że ukatrupi mnie mój własny mąż, bo nie potrafiłam ukryć zachwytu, a to przecież osłabia pozycję negocjacyjną ? No nic nie mogłam poradzić (a później Cinek też uległ magii chwili), że sam kamper i pan Ryszard-Mc Gyver, skradli moje serce ? nie dość, że samochód był naprawdę zadbany, to pan Ryszard okazał się domorosłym konstruktorem, który ze zwykłej pasji montował w nim różne nowinki. I takim sposobem, w starym Transicie znalazło się wspomaganie kierownicy, tempomat i kamerka cofania! Serio, serio.

Ponieważ oględziny naszym okiem laika-marzyciela wypadły pomyślnie, ostatnia nadzieja została w zawodowym mechaniku. Pan Ryszard przewiózł nas po Szczecinie do wskazanego przez nas warsztatu, po drodze robiąc nam wycieczkę krajoznawczą. W warsztacie wszyscy wstrzymali oddech, czekając na diagnozę, ale mimo to dobry humor nas nie opuszczał. Pan mechanik, z początku sceptyczny, orzekł, że wielką zaletą samochodu w tym wieku jest chociażby to, że w ogóle jeździ ? a później poszło już z górki. Samochód faktycznie miał jakieś rzeczy do zrobienia, ale to takie sprawy (wg mechanika) eksploatacyjne. Od spodu był cały i zdrowy, czyli podwozie nadal na miejscu. I generalnie oprócz jakichś mniej istotnych ubytków, nawet pan mechanik stwierdził, że by go brał na naszym miejscu, zwłaszcza za taką cenę. Zapytał także dokąd docelowo się wybieramy i tu zaskoczenie. Po tym, jak wspomnieliśmy o Azji, Chinach, Filipinach, nawet nie mrugnął- zawyrokował, że samochód dojedzie. A później przyznał się, że sam ze znajomymi przerabia właśnie stary autobus, aby pojechać nim do Finlandii. I co? To musiało być przeznaczenie- trafić na mechanika-wariata ?

W związku z powyższym, nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko zapłacić Panu Ryszardowi i zabrać od niego naszego nowego, amerykanskego kampera ? Kamper dzielnie pokonał drogę powrotną i zajęło mu to jedynie 30min więcej niż nasza poranna podróż. Hałasuje jak w ruskim czołgu, ma okna na korbkę i zero klimatyzacji, ale jest cudowny. W drodze powrotnej nawet Cinek siedział uśmiechnięty od ucha do ucha. Bo to inna jakość podróżowania. Nasz polski filipino time. Możesz jechać maksymalnie 80/90km/h, więc od razu trzeba założyć, że jedziemy bez pośpiechu, bo przecież MAMY CZAS!

Ps. Teściowie jakoś wyjątkowo nie byli zaskoczeni naszym nabytkiem, a można nawet rzec, że przypadł im do gustu ? Moi rodzice (jakaś telepatia) pół dnia do nas wydzwaniali pod byle pretekstem i stawaliśmy na rzęsach, żeby się nie wygadać, bo przecież nie było wiadomo czy coś kupimy, ale po informacji „JESTEŚMY DALEKO, SPEŁNIAMY MARZENIA” odpuścili trochę i czekali po prostu na komunikat ?

Także ten. Mamy kampera i nie zawahamy się go użyć ?

Please follow and like us:
Co na to Ikar?

Co na to Ikar?

Po tym wszystkim co napisałam o lataniu z psami przyznam szczerze, że sama się przestraszyłam. Nie ma to jak dobry research internetowy- potrafi wybić z głowy durne pomysły. Jeżeli ktoś z Twojego otoczenia wpada na takie, po prostu pozwól mu je zrealizować ? prawdopodobnie szybko zrezygnuje.

Albo…

Wymyśli coś gorszego…

Strasznie długo biłam się z myślami. Mogłabym powiedzieć, że nie spałam po nocach rozmyślając nad tą możliwością, ale to nieprawda. Każdy kto ma małe dzieci wie doskonale, że rodzić zasypia praktycznie na sam widok łóżka ? tak czy inaczej doszłam do przedziwnych wniosków.

Po pierwsze (zawsze bawię się w wyliczanki?) ja się straszliwie boje latać! Serio. NIGDY nigdzie nie leciałam. Kiedyś nawet planowałam wybrać się z siostrą na babskie wakacje do Grecji, ale po wstępnej rezerwacji  zaczęły mi się co noc śnić katastrofy lotnicze i nie wytrzymałam presji. Sorry, ale nie jestem stworzona do latania. A na pewno nie wielkimi samolotami pasażerskimi. Już prędzej wsiadłabym do rozklekotanej awionetki, naiwnie wierząc, że kiedy zacznie spadać będę miała  na sobie zamontowany spadochron i po prostu bezpiecznie opuszczę pokład. Loty międzykontynentalne, jak wiadomo nawet laikom, nie są realizowane awionetkami :/ Historia zna wiele wypadków upadków z wysokości i katastrof lotniczych, prawda?

 

Po drugie, PSY… nie mogę pogodzić się z wizją kilkugodzinnej przesiadki. O ile jeszcze wyobraziłabym sobie lot z punktu A do punktu B, to zupełnie nie wiem, jakby to miało wyglądać z przesiadką. Co więcej, nie mogę nigdzie na ten temat znaleźć informacji. Co będzie z psami w czasie zmiany samolotu? Czy ktoś je umieści w jakimś psim hotelu transferowym czy raczej będą kiblowały w luku bagażowym jednego samolotu, czekając na drugi? Może ktoś je na czas oczekiwania wstawi do magazynu, jak jakieś bagaże? Kto dam im pić i jeść? Kto je wyprowadzi? Czy nie będzie im za gorąco? A może za zimno? Kto je uspokoi, jak będą się bały i szczekały? Bo to, że będą jest pewne. Obawiam się, że skoro nikt nic nie pisze o udogodnieniach dla zwierząt podróżujących z przesiadką, można śmiało założyć, że takich udogodnień nie ma :/ a co jeśli ktoś gdzieś je zgubi? Załaduje do złego samolotu?

 

Po trzecie- pieniądze. O ile można znaleźć fajny, tani lot dla ludzi, o tyle podróż ze zwierzętami bardzo mocno „przedraża” całą imprezę. Tak jak pisałam- oprócz szczepień i innych formalności, które i tak nas nie ominą, doliczyć należy jeszcze koszty transporterów oraz koszty samego lotu. Tak jak wspominałam, odpadają tanie linie lotnicze i internetowe wyszukiwarki, bo żeby polecieć gdzieś z psem, to żywy, prawdziwy człowiek musi to z nami dogadać i wszystko odnotować w systemie.

 

Dodając dwa do dwóch niezmiennie wychodzi mi cztery. Czyli jeśli sama nie chcę i się boję, i jeszcze mam narażać zdrowie i życie moich podopiecznych, a także dokładać sobie wydatków, to po co to robić??  A może by tak spróbować to zrobić drogą lądową? Ewentualnie ostatni etap ogarnąć promem, czyli jakimś bardziej ludzkim środkiem transportu.

Wydaje się ok, teraz jeszcze trzeba do tego przekonać resztę załogi- czyli bardziej racjonalnego Cinka. Psów i dzieci przekonywać nie muszę- oni uwielbiają podróżować samochodem. Po etapie przekonywania pozostaje jeszcze przygotowanie merytoryczne trasy, zorganizowanie środka transportu i ogarnięcie podróżniczego wszechświata na każdą ewentualność.

Szykuje się dużo pracy…

Please follow and like us:
error

Enjoy this blog? Please spread the word :)