Skandynawia kamperem part 5

Skandynawia kamperem part 5

To już piąta i zarazem ostatnia część opowieści pod wdzięcznym tytułem „Skandynawia kamperem”. To też najdłuższy rozdział- przepraszam ?

Ta część miała być teoretycznie najprostsza i pewnie najnudniejsza ze wszystkich, jednak nieoczekiwanie na tym etapie przydarzyła nam się przygoda.

Na południe

Ten etap rozpoczął się po odhaczeniu na naszej liście punktu określonego mianem Nordkapp. Od teraz wszystko miało być proste, szybkie, a na pewno cieplejsze niż na tym chłodnym cyplu. Z przylądka skierowaliśmy się na południe, po drodze mieliśmy jedynie przejechać przez Finlandię, a w Helsinkach zapakować kampera na prom do Estonii.

Mniej widowiskowo

Przypuszczam, że każdy kto odbył podobną podróż w podobnej kolejności zaskoczony był tak gwałtowną zmianą krajobrazu. Krajobraz norweski na każdym zakręcie drogi wyglądał imponująco i zniewalająco, natomiast krajobraz fiński pozbawiony był tej malowniczej majestatyczności. Przez Finlandię po prostu jechało się drogą przez las i mimo, że mapa informowała, że po obydwu jej stronach znajdują się jeziora, jezior zwyczajnie nie było widać zza drzew. Ukształtowanie terenu też było inne. Nie było niemalże stromych wzniesień, dzięki czemu znacznie szybciej pokonywaliśmy naszym dziadkiem spore odległości.

U Świętego Mikołaja

Wisienką na naszym fińskim torcie była wizyta u Świętego Mikołaja. Jakoś musieliśmy dzieciom przecież wyjaśnić, po co u licha wieźliśmy ich tak długo kamperem w nieznanym kierunku. Historia o Mikołaju była wprost idealnych wyjaśnieniem dla szalonych pomysłów rodziców. Dlatego w Finlandii nie mogliśmy odpuścić tej jednej wizyty. W tym celu zatrzymaliśmy się na kempingu w Rovaniemi, przespaliśmy się we względnie cywilizowanych warunkach, wyszorowaliśmy za wszystkie kamperowe czasy (wszak wiadomo, że Mikołaj sprawdza czy dzieci mają czyste buzie, uszy i paznokcie) i wyruszyliśmy na spotkanie.

Wioska Mikołaja umiejscowiona jest na obrzeżach miasta. W pełnym sezonie po drodze na dzieci czeka także park rozrywki Świętego Mikołaja, nam na szczęście nie dane było zanurzyć się w tej rozpuście- byliśmy kilka dni przed jego otwarciem.

W wiosce Świętego Mikołaja, wszystko pracowało pełną parą, mimo, że za oknami ani śladu śniegu. Dla zainteresowanych informuję, że parking był darmowy i samo spotkanie ze Świętym także. Nie bez znaczenia jest jednak fakt, że żeby przedostać się do miejsca, w którym Mikołaj czekał na odwiedzających, trzeba było naturalnie przejść przez sklep z upominkami. Przypadek? Dodatkowo, podczas wizyty w domu Świętego Mikołaja, nie można robić zdjęć. Przy tej czynności odwiedzających chętnie wyręczają elfy, za jedyne 25EUR. Niech się pokaże śmiałek, który odmówi dziecku pamiątkowego zdjęcia? ? Mam też wrażenie, że my- dorośli, stresowaliśmy się  tym spotkaniem nawet bardziej niż dzieci. Mikołaj siedział sobie na ławce na końcu krętego korytarza i dla każdego z gości znajdował chwilę na krótką rozmowę. Naturalnie rozmowa odbywała się po angielsku. Święty zapytał skąd jesteśmy i przyznał, że był kiedyś w Warszawie! Co w tym dziwnego? Przecież co roku odwiedza wszystkie grzeczne dzieci!

Od Mikołaja wyskoczyliśmy jeszcze na chwilkę nakarmić jego renifery w zagrodzie (za jedyne 5 EUR od osoby karmiącej, dzieci do lat 4 gratis). Renifery były super fajne i sympatyczne. Zmieniały co prawda właśnie okrycie wierzchnie po zimie i były jakby niekompletnie ubrane tu i tam, za to ochoczo pożerały liście z gałązek, którymi pozwolono nam je karmić. I kolejna uwaga- rogi renifera są niesamowite- takie pluszowe i milusie w dotyku, ale jak się okazało, lepiej ich tam nie miziać. Takie mizianie renifer może odebrać jako wyzwanie i pokazać, że rogi z założenia służą do czegoś innego niż wieszanie dzwoneczków.

Dalej na południe

Z Rovaniemi skierowaliśmy się na południe. Na naszej trasie do odhaczenia zostało już jedynie Tampere, gdzie dzieci miały zobaczyć obiecane Muzeum Muminków.

Trzeba Wam wiedzieć, że drogi w Finlandii potrafią być zaskakujące. Przez większą część Skandynawii poruszaliśmy się przy użyciu tradycyjnych, analogowych, papierowych map. Podobnie w Finlandii. Aby nie korzystać jedynie z tras szybkiego ruchu, zjechaliśmy kiedyś z tej największej, zaznaczonej na mapie na czerwono drogi, na drugą pod kątem rangi drogę. Najpewniej odpowiednik naszej drogi powiatowej. Zaskakujące było, że droga ta wydawała się o wiele szersza niż nasze polskie i jechało się nią dosyć komfortowo. Po pewnym czasie wysokiej jakości asfalt zaczął trochę ustępować miejsca temu gorszemu, ale nadał było przyjemnie. Nie zdziwi Was zatem, że nas zdziwiło straszliwie, iż w pewnym momencie nawierzchnia drogi – PUF! Zniknęła i od tej pory jechaliśmy bardzo szeroką i całkiem równą, szutrówką ?

Historia pewnego łożyska

Nasi wierni fani (Mamo, Tato), znają tę historię od podszewki. Pewnego dnia, jadąc właśnie taką szutrówką, która znienacka zastąpiła zwykłą drogę, usłyszeliśmy dziwny odgłos. Dudnienie dobywało się spod samochodu. W drodze eliminacji wykluczyliśmy zwykłe złapanie gumy. To musiało być coś poważniejszego. Jechaliśmy powoli dalej, a spod samochodu coś dudniło. Każdy, kto był w Finlandii pewnie wie, że od momentu usłyszenia dudnienia, do momentu dotarcia do cywilizacji, upłynęło kilkadziesiąt kilometrów.

Oulu

I tak właśnie dojechaliśmy do miasta Oulu… Kiedy psują się samochody? W piątek po 16.00! dlaczego? Dla rozrywki- bo wtedy trudniej znaleźć pomoc…

Zanim wjechaliśmy do Oulu, wierzyliśmy, że wszystko jest OK i dlatego po drodze zamówiłam bilety na prom, który miał wypływać z Helsinek w najbliższy wtorek. Po zjechaniu z szutrówki dziwny hałas wcale nie ustępował, dlatego rzutem na taśmę postanowiliśmy skonsultować się z mechanikiem. Google maps podpowiadało, że w salonie KIA znajdziemy mechaników oraz ze pracują oni także w sobotę, co odrobinę usprawniłoby naprawę.

Matti

Na miejscu w KII naturalnie Marcin nie zastał mechaników. Zastał natomiast pana, który skierował go do młodego chłopaka, mówiącego (dzięki Bogu) po angielsku. Takim sposobem poznaliśmy Mattiego. Matti przejechał się naszym kamperem, posłuchał co tak stuka, z bólem obstawił, że to wał korbowy, a następnie… zadzwonił do swojego znajomego pracującego w zakładzie mechanicznym na obrzeżach Oulu i umówił nas tam na spotkanie. Dodatkowo, wbił nam w komórkę dane adresowe, abyśmy bez trudu dotarli.  Co więcej, chwilę po nas, sam też dojechał do rzeczonego mechanika, aby pomóc nam w pertraktacjach. Trzeba Wam wiedzieć, że niewielu Finów mów po angielsku. Nawet jeśli rozumieją, to wolą tego po sobie nie pokazywać ?

Diagnoza

Na miejscu okazało się, że zepsuło się łożysko i że nową część mogą nam zamówić może na kolejny piątek – przy odrobinie szczęścia. Za usługę zapłaciliśmy jedną z ostatnich butelek wina, wleczonych z Polski i trudno nam było zrozumieć, dlaczego podarunek wywołał taką radość. Wyjaśnienie znaleźliśmy w fińskich sklepach, w których nie znajdzie się tak mocnego alkoholu ?. Mechanicy na pożegnanie patrzyli na nas smutnym wzrokiem i radzili, abyśmy nie próbowali odjeżdżać za daleko z tym łożyskiem.

Wyparcie

Jak przy przeżywaniu klasycznej żałoby, nas też dopadł syndrom wyparcia, objawiający się butnymi pytaniami retorycznymi „ja nie dojadę?”. W przypływie geniuszu znalazłam nawet pociąg Cargo, który za kilkaset EUR miał nas dowieźć w kilka godzin do Helsinek. Niestety w miejscu załadunku okazało się, że kamper jest o jakieś pół metra za wysoki i mimo najszczerszych chęci, nie da się go załadować do pociągu.

Gniew

Po zaprzeczeniu przyszedł gniew i złość. Było już dosyć późno, kiedy odprawiono nas z kwitkiem sprzed dworca, dlatego do rana postanowiliśmy przeczekać w granicach Oulu. Na gniewie strawiliśmy  całą noc, aby rano spróbować zwyczajnie jechać dalej.

Targowanie

Ten etap był z perspektywy najgorszy, ale też najśmieszniejszy. Z uporem maniaka wierzyliśmy, że sunąc nie więcej niż 50km/h następnego dnia uda nam się dojechać do Helsinek. Przecież to tylko około 600km… Z tyłu na kamperze przykleiliśmy nasz trójkąt ostrzegawczy, włączyliśmy światła awaryjne i jechaliśmy dalej zaklinając rzeczywistość. Z każdym kolejnym kilometrem stukanie stawało się głośniejsze, w związku z tym jechaliśmy coraz wolniej i wolniej.

Depresja

I w  pewnym momencie, kiedy stukało tylko bardziej i bardziej, po przejechaniu jakichś 100km poddaliśmy się. Stanęliśmy z boku i wewnętrznie załamaliśmy zaistniałą sytuacją. Na szczęście nasz marazm nie trwał długo, bo po nim nastąpiła…

Akceptacja

I ta faza była najlepsza. Zaczęliśmy analizować, to w jakim gównie tkwimy po uszy i szukać ratunku. W assistance mieliśmy zagwarantowane 100km holowania, a od Oulu dzieliło nas 128km. Finska firma wyceniła te nadprogramowe kilometry wraz z transportem załogi na 710 eur! Ha! Grubo? Doszliśmy do wniosku, że za duże pieniądze to każdy głupi wygrzebie się z tego bagna i podjęliśmy wyzwanie 🙂 Od tej pory obdzwanialiśmy wszystkie możliwe fińskie firmy, które mógłby nam pomóc. Niestety ignorancja językowa Finów jest chyba zbliżona do tej przypisywanej Francuzom i na próby zagadnięcia w panice odpowiadają NO ENGLISH! Wspomagani przez translator google wzbiliśmy się na wyżyny naszej fińskiej erudycji i skleciliśmy poniższego smsa do pana od lawety:

„Hello. Rikki auto ford transit camper (5m pituus, paino 2,5t, korkeus 3,2m). Mika hinta on 20 km hinausta? Tiistaina. Etta Karsamaki alkaen Salovaarantie 8 86870 Pyhajarvi.”. I wiecie co? Następnego dnia przyjechała  po nas laweta. Marcin niczym Walter Mitty wsiadł na rower i pognał do sąsiedniej miejscowości (bagatela 20km w jedną stronę) i nagrał mechanika. W tym czasie kamper stał sobie spokojnie na polnej drodze, wśród drzew. Przy opuszczonym gospodarstwie. Daleko od wszystkiego…

W międzyczasie, w kontakcie telefonicznym z naszym polskim mechanikiem udało się ustalić jaki symbol ma zepsuta część, a przyjaciele, którzy zostali w Bydgoszczy, ogarnęli jej zakup i wysyłkę.

Ratunek

Pan od lawety nie tylko przyjechał punktualnie, ale nawet pozwolił nam wszystkim upchnąć się w szoferce, więc opcja na kołowanie transportu dla części załogi szczęśliwie stała się nieaktualna 😉 dojechaliśmy do mechanika i tam dopiero spadła nam manna z nieba 🙂

Dowieziono nas cało i zdrowo do zakładu mechanicznego, a zaraz za nami podjechał samochód osobowy i wysiadła z niego kobieta. Myślałam, że to zwyczajna klientka, a kiedy podeszła od razu do Marcina i mówiła coś o kamperze, nawet przez chwilę przeraziłam się, że może coś nam odpadło w czasie transportu i robi o to awanturę. Nic bardziej mylnego. Ta kobieta to Ana- żona właściciela zakładu. Widocznie po wczorajszej wizycie Marcina opowiedział jej o nas i postanowiła pomóc. Ana jest matką siedmiu synów i mówi po angielsku! Udostępniła nam domek dla gości zlokalizowany obok warsztatu, a w nim wszystkie wygody. Oprócz wytęsknionej łazienki była też tradycyjna fińska sauna, z której niemalże kazała nam skorzystać 🙂 wszystko za free.

Naprawę samochodu udało się przeprowadzić pomyślnie, a poprzednio zabookowane bilety na prom anulować. Pełni nadziei wyruszyliśmy z Karsamaki w stronę Helsinek.

Po drodze okazało się, że czekają na nas kolejne komplikacje. Było środowe popołudnie, a internetowe systemy z niewyjaśnionych przyczyn nie chciały nam zarezerwować biletu na piątkowy prom. Postanowiliśmy dojechać do Helsinek jak najszybciej i rozpoznać sytuację na miejscu. W Helsinkach wobec tego spaliśmy na parkingu w porcie, vis a vis helsińskiego ratusza i skoro świt (a nawet chwilę wcześniej) przypuściliśmy szturm na prom. Na miejscu przywitały nas napisy SOLD OUT oraz informacja, że Finowie wyjątkowo hucznie obchodzą Przesilenie Letnie i niemalże wszyscy wówczas wyjeżdżają do Estonii, więc sami rozumiemy. Najbliższy prom odpływający do Estonii, na który jeszcze zmieściłby się nasz kamper, odbijał od nabrzeża dopiero w sobotę rano..

Dzięki tej zmianie planów udało nam się zawrócić do Tampere i pokazać dzieciom obiecane Muminki, a także odwiedzić helsińskie oceanarium, w oczekiwaniu na kolejną przeprawę promową. I tak, po wielu trudach do Estonii dotarliśmy w sobotę 23 czerwca 2018 około 9 rano, a do Olsztyna dojechaliśmy strudzeni i znużeni wieczorem tego samego dnia.

Tym samym zakończyła się także nasza skandynawska przygoda…

 

 

 

 

Please follow and like us:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error

Enjoy this blog? Please spread the word :)