Skandynawia kamperem part. 4
Tak jak poprzednio pisałam, rozdział naszego życia zwany potocznie Skandynawia kamperem zaczął nabierać rumieńców.
Co to za przygoda, kiedy nic się nie dzieje?
Czas zacząć powoli opisywać ciągi zdarzeń, które z pasmami sukcesów niewiele mają wspólnego, prawda?
I tak też, wyjeżdżając z kempingu w Mo i Rana, okazało się, że z niewyjaśnionych przyczyn w zbiorniczku pod maską, w którym powinien znajdować się płyn chłodniczy, znajdowało się jedynie powietrze. Wiedzieliśmy, że stary samochód rządzi się swoimi prawami, dlatego na wyprawę Marcin zabrał zapas owego płynu i sukcesywnie go uzupełniał. Nie przeczuwając nic złego kierowaliśmy się jak zwykle na północ.
Koło podbiegunowe
Takim kolejnym momentem, kiedy uwierzyłam, że nasz plan udało się zrealizować w satysfakcjonującym zakresie był dzień, kiedy wkroczyliśmy na obszar Koła Podbiegunowego. Wtedy poczuliśmy, że jak na nas i możliwości Forda, naprawdę nie ma wstydu. Z okazji przekroczenia 66 równoleżnika w Norwegii utworzono nawet punkt do obsługi turystów, co uwieczniliśmy na zdjęciach. Mieliśmy wrażenie, że za linią graniczną koła podbiegunowego zmieniło się praktycznie wszystko. Na długi czas dotychczas bujna roślinność ustąpiła miejsca tej kojarzącej się z tundrą- otaczały nas trawiaste puste przestrzenie lub niskie, bardzo gęste lasy brzozowe. Trafiliśmy także do prawdziwego kamperowego świata. Po drodze mijaliśmy głównie kampery, kampery też z mozołem poruszały się przed nami i za nami. Z każdym kilometrem dalej na północ na zewnątrz robiło się chłodniej, na horyzoncie coraz bliżej pojawiały się ośnieżone szczyty gór. Krajobrazy piękne i przytłaczające zarazem.
Prom na Lofoty
Słynny półwysep z równie słynnymi, przepięknymi, pustymi, piaszczystymi plażami był jednym z naszych must see na norweskiej liście. Przemierzając Koło Podbiegunowe skierowaliśmy się w stronę miejscowości Bodo, aby załadować kampera na prom i popłynąć na sam koniec półwyspu i stamtąd zwiedzać go sukcesywnie kierując się na północ. Po drodze do Bodo sprawdziliśmy online rozkład odpraw promowych, ceny biletów i pojechaliśmy wprost na nabrzeże. Gdyby ktoś chciał i potrzebował, to rozkłady kursowania promu można znaleźć tu .
Tutaj odrobinę przestało nam sprzyjać szczęście początkujących (lub ignorantów- jak kto woli) i nie udało się z marszu dostać na prom. W przedpromowej kolejce spędziliśmy cztery godziny, w duchu dziękując, że czekamy w kamperze, a nie w osobówce. Gdybyście tam byli, widzielibyście, jak w naszym cygańskim taborze kulturalnie popijamy herbatkę i zajadamy ciepłą zupę ?. Po nużącym oczekiwaniu wreszcie pozwolono nam wjechać na prom. Pierwszy raz podczas całej wycieczki poruszaliśmy się takim prawdziwym, dużym promem. Samochody musiały zostać pod pokładem, zaś pasażerowie zajęli miejsca w strefie osobowej, na górze. W kamperze zostały też psy i część podróży spędziłam zamartwiając się swoim zwyczajem o ich dobre samopoczucie.
Martwiłam się także w związku z tym, że podróż była długa, a ja sama niezbyt dobrze ją znosiłam. Moja rodzina bawiła się wówczas w najlepsze, za nic mają problemy z błędnikiem, których ofiarą padłam. Dodam od razu, że prom był spory i nie bujało nim mocno, za to subtelnie i raczej uporczywie. Płynęliśmy ponad 3 godziny i z niewyobrażalną ulgą witałam zarys półwyspu wyłaniający się z mgły na horyzoncie. Zresztą nikt z pasażerów nie próbował chyba udawać, że ten widok nie robi na nim wrażenia. Lofoty z perspektywy promu prezentowały się zjawiskowo. Mimo, że dopływaliśmy tam około 22.00 wszystko widać było doskonale- dzień polarny ma dużo plusów.
Lofoty
Pierwszą noc na Lofotach spędziliśmy stosunkowo blisko portu. Spaliśmy tradycyjnie na przydrożnym parkingu, lecz tym razem zagęszczenie było naprawdę duże. Prawdopodobnie tak jak my, podróżni dobijający do brzegu nie mieli zbyt dużo sił, aby szukać noclegu dalej. My wykrzesaliśmy z siebie jeszcze odrobinę energii potrzebną do rozpalenia grilla. A później, posileni kiełbaskami i kieliszeczkiem czegoś mocniejszego, poszliśmy spać.
Zimno…
W czasie naszego wakacyjnego pobytu na Lofotach temperatura w ciągu dnia oscylowała w okolicach 5 st Celsjusza. W nocy spadała trochę niżej. Tej pierwszej nocy, aby ograniczyć straty ciepła między szoferką o częścią zwaną przez kamperowych dowcipnisiów „hotelową”, zamontowaliśmy dodatkową, grubszą i (przypadkiem) wodoodporną zasłonę. Okna szoferki co wieczór zasłanialiśmy takimi specjalnymi aluminiowymi matami. Dotychczas maty pełniły raczej rolę zaciemniającą, teraz przydała się ich funkcja termoizolacyjna. Tej nocy po raz pierwszy spaliśmy też wszyscy w alkowie, jako, że łatwiej „zachuchać” ją do pożądanej temperatury. I faktycznie, uzyskaliśmy oczekiwany komfort termiczny, za to rano, po zejściu na „parter” okazało się, że temperatura wewnątrz, w części mieszkalnej spadła do około 11 stopni. Na szczęście kamper nie ma wybitnie dużych przestrzeni i wystarczyło zaparzyć herbatę i przygotować śniadanie, aby znów wewnątrz cieszyć się temperaturą w granicach 18-19st.
Lofoty- atrakcje
Trzeba Wam wiedzieć, że Lofoty mają dwa główne znaki rozpoznawcze. Pierwszym są wspomniane wcześniej, zapierające dech w piersiach, rozległe, piaszczyste plaże, umiejscowione u stóp wysokich skał. Drugim znakiem rozpoznawczym są charakterystyczne domki na palach, chronione w ten sposób od konsekwencji dużych pływów. Wszystkie te atrakcje dane nam było zobaczyć na własne oczy. Do historii najlepszych wspomnień przejdzie też obrazek naszych dzieci buszujących na plaży z wiaderkami w ręku, nie zważających na to, że mają na sobie zimowe kurtki, czapki i rękawiczki. Plaża to w końcu plaża, a bycie na plaży zobowiązuje ?
Na północ
Nikogo pewnie nie zaskoczy, że z Lofotów skierowaliśmy się na północ. Tutaj zacytuję bezpośrednio wpis z FB, gdyż czyniony był „live” i najlepiej oddawał powagę sytuacji. (Kto już czytał, może pominąć- kto nie czytał- zapraszam).
Sytuacja wyglądała następująco: im było zimniej na zewnątrz, tym było zimniej w środku. Z tego, że naprawdę możemy mieć problem, zdaliśmy sobie sprawę, kiedy przestało działać ogrzewanie i w czasie jazdy temp. w kabinie spadła do ok. 10st. Razem z temperaturą drastycznie spadło morale załogi. Po wnikliwej analizie internetowej skarbnicy wiedzy, obstawialiśmy (w najlepszym wypadku) walnięty termostat. Wczesnym rankiem zebraliśmy dobytek i ruszyliśmy dalej na północ, analizując możliwe warianty. Ceny norweskich usług oraz odległość od cywilizacji, kazały przypuszczać, że naprawa będzie długa i droga.
Marcin się wahał czy nie ryzykować, ale fatalistka drzemiąca we mnie doszła do głosu i naszkicowała szybko obraz Forda rozkraczonego na jeszcze gorszym zadupiu, bez szans na camping i mechanika.
Zupełnym przypadkiem mechanik, którego wygooglowalam w Alcie nazywał się Skansen. Co najmniej jakbyśmy mieli uczynić z naszego Forda stałą ekspozycję 😉 Marcin poszedł wyjaśnić Panu w czym rzecz i w odpowiedzi usłyszał pytanie „czy mamy narzędzia?” Spośród miliona zabranych narzędzi, najbardziej przydatny i najbardziej pod ręką okazał się zwykły multitool (dzięki Tato!). Następnie mechanik kazał Marcinowi wymienić po prostu jedną rurkę w układzie chłodzenia (dzieci, pamiętajcie, srebrna taśma może jest dobra na wszystko, ale nie do silnika) i voilà! Płyn uzupełniono i wszystko gra i buczy! Tak myślimy, że mechanik ocenił na szybko, czym przyjechaliśmy i doszedł do wniosku, że sami musimy naprawić, bo przy ich stawkach godzinowych, zrujnowałby nas rachunek, nawet jeśli włączyłby naliczanie sekundowe 😉 . Poza tym, to potwierdza regułę, że w tak starym samochodzie może się zepsuć wszystko, ale nie elektronika ?.
Nordkapp
Z Lavik już praktycznie bez przeszkód dotarliśmy cypelek oznaczony na mapie „Nordkapp”. Nasza podróż do tego etapu trwała 14 dni i przemierzyliśmy w sumie 4700km. Co Wam mogę powiedzieć o Nordkapp? Jest to przylądek, który „zaliczają” wszyscy turyści, żeby wpisać w dzienniczku pokładowym, że jest to najdalej wysunięty na północ skrawek Europy kontynentalnej. Problem w tym, że Nordkapp leży na wyspie, więc kontynentalny oficjalnie nie jest. Ja jeśli chodzi o wyspiarskie przylądki, to na sąsiedniej wyspie jest inny, wysunięty jeszcze bardziej. Sam przylądek prezentuje się spektakularnie, gdyż jest po prostu stromą, nagą skałą wyrastającą niemalże pionowo z morza, zakończoną płasko kilkaset metrów nad jego poziomem.
Nordkapp ma po prostu dobry PR.
I właśnie ten PR kazał nam wjeżdżać w pocie czoła kamperem stromo pod górę. Kazał czekać w kolejce na parking, który jawił się niczym niebo dla kamperów (bo jak inaczej można nazwać miejsce, w którym setki kamperów stoją na płaskowyżu, gdzie otacza je tylko bezkresny błękit?) i zapłacić za nie setki NOKów? Dzięki temu, że poddaliśmy się nordkappowemu marketingowi, mamy za to pamiętne zdjęcie z globusem ? Nic dodać, nic ująć.
Z Nordkapp nie jechaliśmy już na północ…