Sex on the Beach po polsku

Sex on the Beach po polsku

 

Leżę sobie w hamaku. Zachodzi słońce, od morza powiewa wieczorna bryza. W moją stronę zbliża się dobrze zbudowany, opalony mężczyzna. Podaje mi rum z colą. Heh, będzie się działo… nawet nie będę opisywać, jak dalej rozwija się sytuacja, bo budzi mnie szarpnięcie za włosy. No tak, rzeczywistość to podła suka. Równocześnie z moim skalpem napastnik zbiera kolejne trofeum- Cinek zarobił kopa w oko- może nie będzie śladu. Z dwojga złego lepiej w oko niż w krocze ?. Sprawcą jest podobno urocza i słodka, niespełna półtoraroczna dziewczynka. Słodka to ona jest w żłobku. Albo opiekunki nie chcą dokładać nam zmartwień i kłamią w żywe oczy. Tak czy inaczej zaczyna się nowy dzień. Bestialsko wyrwał mnie z moich marzeń sennych. O ile dobrze zbudowany mężczyzna i te chocki klocki później mogą być w sprzyjających okolicznościach prawdą, to hamak i morze są dalekie od rzeczywistości. No i jeszcze ta opalenizna. Majowe słońce potrafi spalić mojego Cinka na kolor hm… karminowy. Żaden to mahoń ani heban, ale zdarza się, że po kilku dniach cierpień i smarowania kefirem, uzyskuje wymarzony kolor.
Dzień rozpoczęty tak agresywnym aktem przemocy fizycznej nie jest niczym nadzwyczajnym. Mogło być gorzej. Zawsze mogło zacząć się atakiem histerii 3latka. Rany fizyczne można rozetrzeć, ktoś życzliwy może na nie „pofufać”, ale straty moralne jakie generuje wrzask o poranku, że wszystko jest głupie, że nie chce, nie kocham, nie wstanę, nie idę, potrafią odcisnąć piętno na całym dniu.

Możemy wstawać. Stan liczbowy się zgadza, rannych zabieramy ze sobą. Zwyczajny dzień ? trzeba teraz po prostu zapiąć pasy, żeby nie wypaść z fotela w trakcie przejażdżki rollercosterem. Normalna gonitwa normalnych 30tolatków w dzisiejszym świecie. Pisząc „normalnych” mam na myśli brak zdiagnozowanych chorób psychicznych. Absolutnie nie zarzucam ludziom wiodącym inne życie braku normalności. Mimo miłości do mych małych terrorystów, jestem w stanie uwierzyć, zrozumieć a nawet czasem uronić łezkę tęsknoty za życiem „przed”. Doskonale pamiętam, jak to było żyć tylko dla siebie lub dla drugiej osoby- partnera. Człowiek miał wtedy czas i chęci oraz gest. Żeby zaskakiwać, żeby się starać, żeby coś robić tylko dlatego, że ma na to ochotę. Teraz robi też dużo irracjonalnych rzeczy i też dlatego, że ma ochotę, ale nie on, tylko ten mały troll ?

Wracając do rollercostera, dzień z życia wołu pociągowego w postaci korpo-rodzica i do tego niespełnionego członka związku kynologicznego psów „bezrasowych” wygląda następująco. Pobudka skoro świt. Budzik nastawiony na 5.30, ale to nie oznacza, że traumatyczna pobudka nie nastąpiła już wcześnie. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że nerwowe potomstwo obudziło takiego udręczonego wyrobnika już sporo przed budzikiem. Druga opcja- dla rodziców starszych dzieci- dziecko rano nie daje się za żadne skarby wywlec z łóżka i urządza z tego tytułu sceny dantejskie- znów nie wiem, co gorsze. Za to pewne jest to, że dzieci faktycznie wyczuwają weekend, kiedy można pospać i wtedy złośliwe małpy najpewniej same obudzą się skoro świt, rześkie jak grudniowy poranek ?

W tygodniu pracy po pobudce następuje cokolwiek przyjemny proces wyprowadzenia psów na spacer. Kiedyś nie wyobrażałam sobie, że w takim spacerze o 6.00 może być coś urokliwego, a teraz już wiem, że jest. Jest to CISZA I SPOKÓJ. Czas spędzony na świeżym powietrzu, kiedy nikt Ci nie truje dupy i nie wyje u nogi skandując „mamo!mamoooooooo!”. Spacer z psami musi niestety kończyć się szybciej niż by się chciało, bo trzeba wrócić i w tempie realizować poranny plan. Umyć się, ubrać, zjeść śniadanie i ogarnąć dzieci. Śniadanie jadamy codziennie razem, bo jesteśmy przykładną rodziną ? oraz dlatego, żeby mieć pewność, że wszyscy domownicy przed godziną 17.00 zjedzą co najmniej jeden posiłek. Bo wiadomo, później, w pracy, przedszkolu, żłobku różnie to bywa ? Kiedy kończymy jeść śniadanie jest zazwyczaj (lub powinna być) 7.15. Nawet jeżeli faktycznie zegar nie wskazuje późniejszej godziny, to na proces potocznie zwany ogarnianiem dzieci tracimy resztę poranka. Niby czynności jest mało, niby Młody prawie ubiera się sam, niby jest lato i tych ubrań jest naprawdę niewiele. Wszystko wydaje się łatwe i oczywiste, ale czas w niewyjaśnionych okolicznościach po prostu znika. Myślę, że jest to zagadka ludzkości podobna do tej dotyczącej znikających w pralce skarpetek. Prędzej dowiemy się kto zabił JFK niż tego, dlaczego rano finalnie i tak wszyscy krzyczą na wszystkich, bo znowu JESTEŚMY SPÓŹNIENI.

Dalej także normalka. 8 godzin przyjemnej pracy biurowej. Czasem okraszonej stresem, czasem bezradnością, a czasem nawet bezczynnością. Taki odpoczynek od domowej gonitwy. Bo gdy wybija 16.00 jestem już w blokach startowych, gotowa aby pobić wczorajszy rekord. Zrobić nową życiówkę. Maraton. Przedszkole, żłobek, spacer do domu. „a co to?”, „a kto to zrobił?”, „a dlaczego?” starszego oraz „Mamaaa!”, „opa!”, „am” młodszej. Do domu jakoś trzeba się dowlec. Już „Krystyno nie denerwuj matki” pisała o  tym, skąd i jakim cudem matki mają dodatkowe kończyny i to samozaparcie, żeby nie porzucić potomstwa pod klatką schodową, do mieszkania donosząc jedynie niewielkie zakupy ? następnie spacer z psami (popołudniowy mniej przyjemny- więcej innych spacerowiczów, punktów zapalnych), obiad, chwila zabawy z dziećmi, kąpiel (lub Dzień Dziecka), zagnanie całego towarzystwa do łóżek i… relaks? Jeszcze nie… trzeba nastawić/powiesić pranie i doprowadzić mieszkanie do jako takiego ładu, zaplanować obiad itd. Wtedy mniej więcej godzinka relaksu i trzeba spać, bo rano budzik znowu zadzwoni…

Jak żyć? Jak?! Jak nie paść na pysk w tej gonitwie, tylko odnaleźć znów siebie?

A gdyby tak rzeczywistość była jak ten sen? Gdyby mieć w dupie (lub w poważaniu) tę gonitwę za pracą? Olać system, wypruwanie żył, żeby mieć kasę na spłatę raty oraz zatankowanie samochodu? Mieszkać sobie na rajskiej wyspie, popijać drinki, patrzeć jak dzieci ganiają po plaży?

I tak oto narodził się w mej głowie pomysł. I tym razem postanowiłam go zrealizować. Pomysłów na siebie i życie miałam już co niemiara. I zawsze zabrakło mi konsekwencji. Albo źli ludzie podcinali skrzydła. Teraz się nie dam. Plan jest taki- zafundować sobie wcześniejszą emeryturę. I mówiąc o wcześniejszej, mam na myśli taką w sile wieku- za dwa lata.

A o tym, jak to zrealizuję, obiecuję pisać, żeby ktoś oprócz mnie mógł mnie trzymać za słowo ?

Please follow and like us:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error

Enjoy this blog? Please spread the word :)