Prowiant na drogę- mięsne weki
Romantyzm tego tytułu nie pozostawia złudzeń. Mhm….Prowiant na drogę- mięsne weki… Był już wpis o tym, jak przeżyć w Norwegii i nie zbankrutować na kawie. Teraz czas na wpis o tym, jak przeżyć w Norwegii i nie zbankrutować na jedzeniu. Wpis obiecany dawno temu. Łudzę się nawet, że przez niektórych wyczekiwany. Na pewno natomiast potrzebny i mam nadzieję, że dla wielu okaże się przydatny.
Jak przygotować prowiant na drogę, który przetrwa bez lodówki?
Założenie było bardzo proste. Wiedzieliśmy, że nie będzie nas stać, żeby kupować mięso w trasie. Wiedzieliśmy także, że już jesteśmy za starzy i zbyt odpowiedzialni, aby zakładać, że przez miesiąc będziemy żywić się zupkami chińskimi i krakersami. To se ne vrati. Wiedzieliśmy, że nasze dzieci KOCHAĆ MIĘSO, dlatego musieliśmy być na to gotowi. W kamperze owszem, jest lodówka- ale bardzo niewielka- mieszcząca tylko najważniejsze produkty z najkrótszym terminem przydatności.
Nie dla pulpetów i gołąbków w sosie pomidorowym.
Szukając pomysłu na prowiant naturalnie trafiłam w rejony sklepowych półek, gdzie królowały słoiki mięsiw wątpliwego pochodzenia, zalane pomidorowo-mącznymi sosami. Ok, na studiach jadało się wszystko, ale perspektywa miesiąca w pomidorowym sosie jakoś mnie nie urzekała. Trzeba było wymyślić coś innego…
Tyndalizacja
Gdzież bym ja była bez Internetu? Przeczesałam Internet w poszukiwaniu informacji, jak zrobić mięsne weki i tak trafiłam na informację o procesie zwanym tyndalizacją. Jest to proces trzykrotnego pasteryzowania słoików wypełnionych jedzeniem. Bogatsza w wiedzę teoretyczną wszystko sobie dokładnie rozplanowałam, zakupiłam i przystąpiłam do dzieła.
-
Słoiki.
Słoików miałam w piwnicy całkiem sporo. Żeby żywność była zakonserwowana prawidłowo słoiki trzeba dobrze umyć. Jestem mistrzem ułatwiania sobie życia, dlatego wpakowałam je wszystkie do zmywarki i włączyłam na ten taki super ciepły i dokładny program- done.
-
Nakrętki
Nasze weki miały wytrzymać długo bez lodówki, trzeba było zatem minimalizować szanse na dostanie się do nich bakterii. W procesie tyndalizacji super ważne jest używanie czystych, nieuszkodzonych nakrętek. Wiem dokładnie, jak potrafię obchodzić się ze słoikami, dlatego na taką wyprawę nie zaryzykowałam użycia starych nakrętek. Na allegro zamówiłam sobie zestaw takich zupełnie nowych, przed użyciem je jeszcze umyłam i przetarłam spirytusem. Pamiętajcie- wacik ze spirytem na zakrętkę, a nie do buzi :p
-
Mięso…
Na wyjazd zaplanowałam dokładne menu. Zakładałam, że każdą potrawę możemy jeść dwukrotnie, a na jeden obiad zużyjemy około 0,5kg mięsa. W związku z tym na miesięczny wyjazd (który mógł obejmować czas awarii samochodu i trochę się przedłużyć), musiałam przerobić 15kg mięsa. Phi! Co to dla mnie? W menu miałam klopsy z mięsa mielonego (podawane z różnymi sosami, przygotowywanymi doraźnie), mięso mielone zwyczajne (do spaghetti i np. chilli con carne/burrito), filet z kurczaka oraz schab (np. do strogonowa albo do bitek). Poszłam trochę na łatwiznę- zamówiłam wszystko w sklepie, który dowozi zakupy do domu.
-
Obróbka mięsa.
Tu nie ma się co oszukiwać. Po doskonałym rozplanowaniu zadań, przystąpiłam do dzieła. Z filetem z kurczaka poszło najłatwiej. Pokroiłam go w kostkę, przyprawiłam, skropiłam olejem, rozłożyłam na dwóch blachach wyłożonych papierem do pieczenia i zapakowałam do piekarnika- 25 min, 180st. Bułka z masłem. Równolegle na jednej patelni obsmażały się kawałki schabu, a na drugiej mięso mielone luzem. W tym czasie także kulałam już powoli klopsiki.
*** ważna uwaga- przy tyndalizacji trzeba uważać z przyprawami. Używamy tylko tych najbardziej podstawowych- sól, pieprz, papryka, majeranek. Resztę można dodawać już w czasie wycieczki, podczas przygotowywania posiłków.
*** do słoików nie wsadzamy mięsa z kością, mięsa w mącznych lub śmietanowych sosach, stronimy także od panierki na kotletach.
-
Rosół.
Słoiki wypełnione mięsem należy uzupełnić zalewą z bulionu. Kiedy na dwóch patelniach smażyło się mięso, w dwóch 5-litrowych garach obok wesoło pyrkał rosołek. Taki klasyczny. Na jeden garnek zużywałam paczkę włoszczyzny i pewnie jakiś 1kg skrzydełek z kurczaka. Trochę soli, pieprzu, ziela angielskiego i liści laurowych. Obowiązkowo kurkuma i opieczona nad palnikiem cebulka.
-
Wekowanie
I teraz prawdziwa magia. Żeby nasze weki przetrwały i nadawały się do spożycia, należy je poddać pasteryzacji. I to trzykrotnie, co 24 godziny. U mnie wyglądało to tak- wszystkie dobrze dokręcone słoiki wpakowałam do piekarnika. Włączyłam termoobieg i nastawiłam temperaturę około 110 stopni. Ważne, aby temperatura nie była zbyt wysoka. W wyższej bowiem uszkodzić mogą się zakrętki, zwłaszcza guma, którą są wyłożone od środka. W piekarniku moje słoiki spędziły odpowiednio 90, 60 i 45 minut (założyłam, że mają mniej więcej po 1 litrze pojemności).
**** ta temperatura, to umowne 110 st. Przyznam się, że koczowałam pod piekarnikiem i kręciłam pokrętłem. Tak, żeby być w okolicach 110 stopni, ale żeby w tych słoikach trochę jednak bulgotało.
**** to normalne, że podczas wekowania w piekarniku słoiki gwiżdżą i piszczą.
I już.
Baza żywieniowa na wyprawę była gotowa. Pomijając czas, który moje słoiki spędziły w piekarniku, samo przygotowanie zawartości zajęło mi w sumie (może jedynie) 3 godziny! W 3 godziny udało mi się przygotować jedzenie na miesiąc. Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej korci mnie, aby w podobny sposób ułatwić sobie przygotowywanie posiłków na co dzień w tym zabieganym świecie ?.
Weki sprawdziły się doskonale. Jeden, jedyny słoik okazał się nieszczelny, poza tym wszystko przebiegło zgodnie z planem. Ekipa najedzona, mięsożerne dzieci zadowolone, strudzone podróżą brzuszki napełnione codziennie ciepłym, pożywnym, zdrowym i domowym posiłkiem.
One Reply to “Prowiant na drogę- mięsne weki”
Prawdziwy z Ciebie talent i mistrz pióra z ogromną łatwością przekładasz myśli na słowa… trzymaj tak dalej, dbaj i pięlęgnuj swego bloga… Skąd czerpiesz tak ciekawe inspiracje ?