Nasz pierwszy raz…?

Nasz pierwszy raz…?

Nastąpił w końcu długo wyczekiwany moment w życiu każdej dziewicy, także tej caravaningowej. Zbieraliśmy się do tego z należytą powściągliwością, a zapał słusznie studziły nam konieczne do dokonania naprawy.

W końcu jednak udało nam się pojechać naszym kamperem na pierwsze wakacje i spędzić w nim pierwszą noc, a nawet całe dwie.

Bilans pierwszego wyjazdu przedstawia się całkiem imponująco, jak na naszego staruszka, choć w zestawieniu z naszymi wielkimi planami, była to jedynie maleńka rozgrzewka.

Podczas urlopu Ford przejechał dzielnie 720km, ani razu się nie zawahał przy odpalaniu 🙂

Pojechaliśmy z domu na Mazury, później nad morze i znad morza do domu z niewielkim postojem w Funce.

Nie obeszło się także bez przygód. Już na Mazurach daliśmy się wkręcić w wir wydarzeń zapoczątkowanych serią dziwnych zbiegów okoliczności. Pierwszą część urlopu spędzaliśmy w Ośrodku Leśna przygoda nad jeziorem Dadaj. Po zakupie kampera nie zrezygnowaliśmy z tego wyjazdu, gdyż zarezerwowaliśmy i częściowo opłaciliśmy go dużo wcześniej, a poza tym miał jeden mega ważny punkt- był Z WYŻYWIENIEM. Wiem, jak to wygląda- ja, wyrywająca się do wolności i niezależności, a biegnę pierwsza tam, gdzie mi dadzą jeść. Sorry, ale póki nie wyjedziemy, zamierzam pławić się w luksusie  a tak serio, to oferta była bardzo, bardzo przystępna cenowo, a ja od czasu do czasu też nie chcę myśleć o całej logistyce związanej w przygotowywaniem posiłków.

Jednego dnia w ramach spontanicznego wyjścia, wybraliśmy się na lody do sąsiedniego ośrodka. Kiedyś bardzo dobrze znałam tamte rejony, gdyż co roku jeździliśmy z rodzicami na wczasy do pobliskiego ośrodka należącego do zakładu pracy mojego taty. Śladami wspomnień zabrałam Cinka i dzieciaki na spacerek, a spotkałam jedynie gorzkie rozczarowanie, gdyż po wspaniałej PRL-owskiej infrastrukturze zostało naprawdę niewiele. Wszędzie tylko prywata i wysokie płoty. No nic, trzeba było znaleźć ostatni bastion cywilizacji, czyli sklepik z lodami. I tam właśnie oczom naszym ukazała się kartka z napisem ZAGINĄŁ CZARNY SZWAGIER.WTF? wspominałam już, że nie cieszymy się najlepszym wzrokiem? Po bardziej wnikliwym przestudiowaniu napisu, szwagier zamienił się w SZNAUCERA, co dodatkowo potwierdzał zamieszczony portret pamięciowy zaginionego. Pokrzepieni lodami i świadomością, że jednak szwagrowie tak łatwo nie giną, wróciliśmy do swojego ośrodka. I jakież było nasze zdziwienie, gdy w środku wieczornego rytuału kładzenia dzieci do łóżek, do naszych drzwi ktoś zapukał…

Zapukał ktoś zupełnie obcy, kto od kogoś innego, zupełnie obcego, dowiedział się, że mamy dwa psy. I ten ktoś, w drodze dedukcji ustalił, że skoro jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami takiego zwierzyńca, pewnie na rzeczy się znamy i będziemy umieli mu jakoś pomóc, bo oto on właśnie znalazł w lesie małego przestraszonego psa. Jakiego? Nie wie, bo się nie zna. Wie tylko, że stary, bo to widać.

Cinek dzielnie opuścił domowe pielesze i udał się na oględziny znaleziska. Na miejscu okazało się, że w samochodzie znalazcy siedzi wspomniany wcześniej zaginiony SZWAGIER  Szybka rozkminka, i pojechali- mąż oraz wybawca psa (już nawet późnym wieczorem) do tamtego ośrodka, aby w sklepie odnaleźć kartkę z numerem do właścicieli i powiadomić ich o tym, że pupil szczęśliwie odnalazł drogę do domu. Na miejscu okazało się, że piesek ma 13 lat i zaginął kilka dni wcześniej, a jego właściciele musieli już wrócić do domu, natomiast na straży pozostawili znajomych, którzy uciekiniera przygarnęli, wręczając dzielnym wybawicielom nagrodzę w postaci butelki pełnej wysokoprocentowego trunku  Tak więc seria zbiegów okoliczności, która nas zaprowadziła po lody, a obcego człowieka właśnie do nas, pozwoliła szwagrowi szczęśliwie wrócić na łono rodziny.

Kamper na tym wyjeździe przydał się bez dwóch zdań- po pierwsze dzięki niemu dysponowaliśmy lodówką, w której kitraliśmy mleko, żeby uczynić za dość codziennemu rytuałowi parzenia kakao dla Młodego, a po drugie mieliśmy także okazję, aby schłodzić drinki sączone później na dachu kampera, kiedy dzieci już grzecznie spały w łóżeczkach. Dach kampera z widokiem na jezioro- rewelacyjna miejscówka…

Podczas międzylądowania u moich rodziców, w drodze nad morze, spotkała nas ulewa. I niestety okazało się, że dach kampera w jednym miejscu nie jest tak szczelny, jakbyśmy tego pragnęli- po prostu przeciekał. Znowu życiowy fart- gdyby pierwsza ulewa spotkała nas już nad morzem, dziurę łatalibyśmy pewnie ciastoliną  na szczęście garaż mojego taty wyposażony jest w niezmierzone pokłady wszelkich wytworów cywilizacji, takich jak np…. silikon! Przy wielkim zaangażowaniu obydwu samców ALFA udało się zlikwidować przeciek. Ofiar w ludziach: brak, ofiar w spodniach: 1szt.

 

„W strugach deszczu, ale z czołem podniesionym” przygotowaliśmy się do następnego etapu wycieczki, o czym będzie w kolejnym wpisie 🙂  wiem, wiem, emocje jak na grzybobraniu 🙂

Co dała nam taka podróż? Przede wszystkim wolność  i DOŚWIADCZENIE, a to jest bezcenne.

Please follow and like us:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error

Enjoy this blog? Please spread the word :)