Kategoria: Island

O dwóch takich, co zwiedzali Tajlandię

O dwóch takich, co zwiedzali Tajlandię

Z trudem zabieram się do spisania na gorąco relacji naszego przyjaciela, o którym wspominałam, a który to miał ostatnio przyjemność pojeździć trochę po Tajlandii. Trud nie wiąże się z moją niechęcią do tematu, a raczej z faktem, że wczoraj nasz prywatny Jacek opowiadał długo, a my długo słuchaliśmy pałaszując pizzę z Biedronki, chipsy i zapijając to wszystko craftowym piwem (bo nie odżegnujemy się jednak od hipsterki do końca). Trochę kac, trochę niestrawność, trochę niewyspanie ?

Kumple – Jacek i Elvis mają w zwyczaju wybierać się co jakiś czas na męskie wycieczki. Jest to udoskonalona wersja Kac Vegas, bo pozbawiona gorączkowego szukania zaginionego kumpla na chwilę przed jego własnym ślubem, po drugiej stronie słuchawki nie suszy im też głowy żadna wkurzona baba. Czasem tylko ja wyślę przez msg apel „ALE PROSZĘ…..UWAŻAJCIE….” i tyle (matkowanie weszło mi widać w nawyk). Chciałoby się powiedzieć, że chłopaki podróżują z głową, ale prawda jest taka, że jednak sporo kwestii jest typowym spontanem- są młodzi, wolni- mogą.

Tak też było tym razem. Do Bangkoku dotarli na dwie raty, gdyż jeden leciał z Polski, a drugi z wysp szczęścia i kapitalizmu- UK. Mam na razie jedynie relację Jacka, dlatego jej będę się trzymać. Trzeba Wam wiedzieć, że Jacek jest odnoszącym duże sukcesy w zawodzie mgr.inż Budownictwa, dlatego po przyjeździe kroki swe skierował do dzielnicy biznesowej, by podziwiać kunszt tajskiej myśli inżynieryjnej. Nie byłby sobą, gdyby podróżując na spontanie nie dał się wywieźć dziwnemu tajskiemu kierowcy tuk-tuka do dzielnicy tajskich butików i nie zamówił szytej na miarę koszuli. W ogóle pierwszej nocy Jacek był naszym polskim Jamesem Bondem, spał w 4-gwiazkowym hotelu, a zamówioną koszulę przywieziono mu i zostawiono do odbioru w hotelowym lobby- nawet wsunęli mu kopertę z informacją o przesyłce pod drzwi, a następnie przynieśli koszulę do pokoju ! czad, co? Hajlajf!

Kiedy następnego dnia do Jacka dołączył Elvis, James Bond zszedł jednak na ziemię, aby zaznać tajskości z bliska. Następne kilkanaście dni spędzili szwędając się głównie po tajskiej prowincji. Zaliczyli nurkowanie, podczas którego Bond jako nurkująca dziewica zachował zimną krew i pokazał, że nie jest w ciemię bity.

Chłopaki wpadli też na Full Moon Party- impreza totalnie nie dla mnie, bo techno (oni zresztą też nie są wielkimi fanami 😉 ) i kilkudziesięciotysięczna armia imprezowiczów na jednej plaży, to zdecydowanie nie jest to, o czym marzę. W ogóle w opisie Full Moon Party, jako wydarzenia na FB można znaleźć wiele wskazówek, których zachowanie gwarantuje bezpieczeństwo. Przezornie chłopaki wskazówek tych nie czytali, dlatego śmiało udali się w mniej uczęszczane zakamarki wyspy, gdzie znaleźli… Knajpę pomalowaną w totalnie psychodeliczne kolory, które wskazywały, że historia Bridgett Jones i jej omletu, właścicielom pewnie nie jest obca. Wystrój knajpy doskonale odzwierciedlał to, co w niej znaleziono ? I nie chodzi mi o drinki w wiaderkach…

Z ich wyjazdowej historii można też wyciągnąć wiele wniosków na przyszłość, aby choć trochę uczyć się na cudzych błędach. Po pierwsze, zawsze, ale to zawsze zabierajcie ze sobą do publicznej toalety chusteczki, dobrze też mieć te nawilżane. Na to, kiedy pojawiło się największe zapotrzebowanie na chusteczki i jak poradzono sobie bez nich, spuszczę zasłonę milczenia. Niech konsternacja naszego podróżnika będzie wystarczającą odpowiedzią.

Po drugie, będąc samotnym Europejczykiem podróżującym po Tajlandii, należy zwracać dużą uwagę, na ekipy, z którymi bawicie się w klubie. Niech czujności Waszej nie uśpią pląsające po parkiecie 65latki, w towarzystwie córek i wnuczek. Tak jak u nas do przybytków rozpusty zapraszają laski z parasolkami, tak widać tam potrafią także wabić metodą „na wnuczka” ?. Szkoda przy takiej okazji stracić godność i całą zawartość portfela ?. Wyraźnie zaznaczam, że chłopaki zwietrzyli podstęp i nie dali się uwieść, nawet tym młodym i jędrnym paniom do towarzystwa. 

Po trzecie, najważniejsze, uważajcie podróżując na tajskich motorkach. Jacek nie uważał, nie ogarnął wertepów i żwiru, i teraz jest jak ta „Dziewczyna bez zęba na przedzie” Kultu. W całą sprawę nie był dodatkowo zamieszany żaden wąż, które podobno potrafią także stanowić niebezpieczeństwo na drodze. Węże są najpewniej niezadowolone z życia, jakie wiodą i biedaki rzucają się nagminnie pod koła, a wiadomo, wąż gruby niczym kłoda, potrafi wywalić nawet wyśmienitego motocrossowca ? Traktują o tym nawet stosowne filmy na YT. Motor także wyszedł z tej sytuacji mocno pokiereszowany, ale jego naprawa, w tajskich warunkach zamknęła się w 250zł- żyć nie umierać. Dodatkowo nasz poszkodowany został  po powrocie do hotelu opatrzony z najwyższą czułością przez sympatyczną recepcjonistkę. Być może recepcjonistka znalazłaby też w swej apteczce plaster na serce Jacka (lub inne organy wewnętrzne/zewnętrzne), ale jego towarzysz nie wykumał zagęszczającej się atmosfery i dzielnie asystował im w gabinecie „lekarskim”. Recepcjonistce nie pozostało nic innego, jak tylko wyszorować (dosłownie) rany i otarcia wacikiem nasączonym alkoholem, co w połączeniu ze żwirem, który tam został, spotęgowało jedynie rozpacz bohatera w zaistniałej sytuacji ?

I po czwarte, rzucanie chipsami w bezpańskie psy nie pomoże w ich odgonieniu. Nawet jeśli w środku nocy wydaje się to dobrym pomysłem ?

Historii i przygód chłopaki przeżyli tam multum. Poznali mnóstwo ludzi, widzieli wiele niesamowitych rzeczy, począwszy od samych zapierających dech w piersiach krajobrazów, po totalne atrakcje turystyczne, jak walki węży, trzymanie na rękach skorpionów czy głaskanie tygrysów. Taka Tajlandia w pigułce ?.  Nie mogę się doczekać, kiedy to wszystko zobaczymy na własne oczy ? Chłopaki wrócili cało i zdrowo (no prawie… ;)), a ubytki w uzębieniu ulegają właśnie naprawie ?

Na blogu jest tylko kilka fotek udostępnionych przez chłopaków, więcej wrzuciłam na Instagram.

Please follow and like us:
Tajlandia- kraj wolnych ludzi

Tajlandia- kraj wolnych ludzi

Szukając rozwiązań dla podróżujących samochodem, trzeba pochylić się nad opcją B. Być może warto zatrzymać się na dłużej po drodze, jeśli to miejsce może nam zaoferować jakieś gotowe rozwiązania?

Cały czas zachodziłam w głowę, jak przetransportować naszego kampera z Azji kontynentalnej do Azji wyspiarskiej. Doszłam do wniosku, że ten problem najlepiej rozwiążą Cinek i ja z przyszłości, czyli typowe zastosowanie zasady „przyjdzie czas, będzie rada”. Niemniej jednak nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła w jakikolwiek sposób zabezpieczać sobie tyłów. Bo co jeśli się okaże, że na Filipiny mimo wszystko możemy dotrzeć jedynie samolotem? Co wtedy z naszym kamperem?

Pomyślałam, że przecież będziemy po drodze mijać tyle wspaniałych miejsc, dlaczego więc mamy mieć klapki na oczach i z uporem maniaka gnać do celu? Przecież cały urok tej podróży polega właśnie na tym, że nic nie musimy, za to możemy wszystko.

W drodze tej szalonej dedukcji moja uwaga zatrzymała się na chwilę w Tajlandii. Przecież przez Tajlandię zamierzamy przejechać, więc może warto byłoby zostać tam na dłużej? Przyznam szczerze, że Tajlandia w pierwszej kolejności kojarzy mi się z Bridget Jones ? tak jakoś powiązały mi się synapsy, że słysząc nazwę kraju, od razu przed oczami staje mi urocza Bridget odurzona grzybkami- halunkami wrzuconymi do omletu ? potem naturalnie szybko przychodzi obraz Bridget w tajskim więzieniu, więc przezornie od omletów będę trzymać się z daleka. Od grzybków także, zwłaszcza, że nawet zwykłe polskie podgrzybki gwarantują w moim wypadku rozstrój żołądka na całą dobę.

O Tajlandii nie wiedziałam  nic, a teraz wiem przede wszystkim to, że jest to królestwo, że było jedynym państwem Azji południowo-wschodniej, które nigdy nie zostało europejską kolonią, że bywało podatne na różne zawieruchy polityczne i padało dosyć często ofiarą rozlicznych puczów. Obecnie jest tam w miarę spokojnie, choć ulice czasem przemierzają ludzie ubrani w żółte lub czerwone koszule i nie należy ich mylić z kibicami ?. Tajlandia różni się od Filipin przede wszystkim pod kątem wyznaniowym- dominuje tu buddyzm, a katolicy są naprawdę w mniejszości. I to takiej bardzo małej mniejszości. Poza tym językiem urzędowym jest tu tajski. Podsumowując, zdecydowanie bardziej obce kulturowo środowisko.

Tak czy inaczej, Tajlandia warta jest uwagi. Szukając informacji na temat Tajlandii trafiłam na bloga teamu MyGecko. Obiecuję, że nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, ilu mamy szalonych rodaków, którzy podróżują po świecie. W ich wpisie, który też udostępniłam u siebie na FB wyczytałam coś, co wyjątkowo mnie zainteresowało. Była to informacja o możliwościach zarobkowych. Generalnie kwestie finansowe cały czas odrobinę nas niepokoją. Kombinujemy, szukamy rozwiązań, ale perspektywy pracy zdalnej w chwili obecnej przedstawiają się jeszcze dosyć krucho. Na pewno napiszę, jeśli znajdziemy jakieś genialne rozwiązanie tych problemów, teraz trochę błądzimy po omacku. I właśnie pomysł MyGecko przykuł moją uwagę. Okazuje się bowiem, że w Tajlandii raczej w prosty sposób można znaleźć normalną, legalną pracę jako nauczyciel języka angielskiego. Praca w dodatku jest bardzo dobrze płatna, nawet jak na polskie realia, co znaczy, że w zupełności wystarcza w realiach tajskich. Wiem, że zaraz posypią się na mnie gromy, że przecież miałam leżeć i nic nie robić, ale co z tego? To leżenie i tak byłoby obarczone koniecznością pracy zdalnej, w jakimkolwiek zakresie. Tajska wizja natomiast przedstawia się tak. Praca w szkole, to zawsze praca w szkole- czego zazdrościmy polskim nauczycielom? Wakacji i wolnych świąt! A no i jeszcze 20h pracy w tygodniu! I tak też pracują nauczyciele w Tajlandii. O tajskiej szkole napiszę coś więcej w oddzielnym wpisie, na tym etapie ważne jest to, że można podpisywać umowy na okresy semestralne i co jakiś semestr robić sobie półroczną lub roczną przerwę od pracy, co jakby nie było, wpisuje się w kanon wcześniejszej emerytury, prawda?

Kierunek podróży pozostaje bez zmian, a kwestia celu zostanie zweryfikowana po drodze, czyli pełen spontan- coś co przyjdzie mi polubić bezgranicznie, jeśli chcę się cieszyć wolnością.

PS.„THAI”, to po tajsku „WOLNOŚĆ”, czyli nawet ewentualna zmiana planów utrzymuje nas na dobrym kursie :D.

PSII. Aktualnie nasi dwaj bardzo dobrzy przyjaciele spędzają w Tajlandii wakacje. Jak tylko wrócą i trochę ochłoną, przeprowadzę z nimi wnikliwy wywiad, bo jednak nie ma to jak informacje z pierwszej ręki ? Na razie potwierdzają, że rum z colą serwowany jest w wiadrach 🙂

 

 

**Zdjęcia pochodzą z archiwum PIXABAY oraz ze zbiorów wspomnianych znajomych.

 

Please follow and like us:
GUWERNANTKA ZA FREE? kwestia edukacji

GUWERNANTKA ZA FREE? kwestia edukacji

A teraz temat edukacji domowej,  mrożący krew w żyłach większości rodziców z mojego pokolenia, aktywnych zawodowo. Co więcej, myślę że nawet Matki, które złożyły swą karierę w ofierze na ołtarzu rodziny, także mogłaby przerazić taka wizja.

Otóż, cytując klasyka, kiedy pytają mnie-odpowiadam…

Co z dziećmi? Gdzie się będą uczyć.

To taka swoista kontynuacja dywagacji nad krzywdą jakiej zamierzam się dopuścić względem moich dzieci. Okazuje się, że skrzywdzę (w oczach innych) także siebie, bo planuję, O ZGROZO! Uczyć dzieci w domu! A jak!

Kiedyś siedząc na macierzyńskim, w moim oknie na świat, czyli TV widziałam jakiś przerażający reportaż o rodzicach, którzy postanowili kształcić swoje dzieci w domu. Mając wówczas młodego ssaka przy cycku zostałam powalona taką możliwością. Bo jak to tak? Zrezygnować z wszelkich dobrodziejstw publicznej edukacji? Z tego, że dzieci sobie pójdą do jakiejś placówki, w teoretycznie dobre ręce i ktoś zajmie się nimi przez kilka godzin dziennie? No kto by tak nie chciał?! Tylko jakieś świry, jacyś misjonarze z powołania, którzy chcą nieść swój krzyż zamiast grzecznie posiedzieć w pracy, w myśl zasady czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal ?

Przygotowując się do wyjazdu, nie można było zupełnie zignorować kwestii edukacji dzieci. Wszak dzieci są, kiedyś dorosną, a to w co je wyposażymy na dalszą drogę życia, leży tylko w naszych rękach.

Zaczęło się gorączkowe szukanie możliwości.

Na całym świecie są szkoły, więc od biedy możemy posłać nasze potwory do tamtejszej placówki. Istnieje nawet szansa, że dogadają się szybciej niż my. To jest na razie jednak opcja B. Plan A opiewa natomiast na kształcenie dzieci w domu.

I otóż, edukacja domowa jest w Polsce całkowicie legalna i nie trzeba mieć nawet do tego specjalnego wykształcenia. W systemie edukacji domowej to rodzice dobrowolnie i na własne życzenie przejmują na swe barki całkowitą odpowiedzialność za nauczanie i wychowanie swoich dzieci. Według statystyk Fundacji Edukacji Domowej, aktualnie w Polsce z tej formy nauczania korzysta około 12.000 dzieci- to już całkiem sporo, więc nie będziemy jedynymi szaleńcami ?.

W wyniku „dobrej zmiany” reformowana zaczęła być także oświata. Na chwilę obecną w edukacji domowej także zaszły pewne zmiany. Aby rozpocząć taki, nazwijmy to „projekt”, rodzice muszą uzyskać zgodę dyrektora placówki, do której w pewnym sensie, pójdzie dziecko. Do tej pory było tak, że rodzice mogli wybrać dowolną placówkę, często też wybierali szkoły przyjazne edukacji domowej, ale spoza swego rejonu. Od teraz niestety obowiązuje rejonizacja i należy wybrać szkołę znajdującą się w województwie, w którym mieszka dziecko.

Rejonizacja pociąga za sobą także zmianę w zakresie opinii poradni psychologiczno-pedagogicznej. Od teraz jedynymi słusznymi są publiczne poradnie, co za tym idzie, okres oczekiwania na badanie znacznie się wydłuży.

W teorii wygląda to tak, że trzeba się udać do wybranej/wskazanej szkoły, bez względu na dzień składania dokumentów edukacja domowa rozpoczyna się od nowego roku szkolnego. W szkole należy złożyć:

  • Opinię z publicznej poradni psychologiczno-pedagogicznej;
  • Podanie do dyrektora szkoły o edukację domową;
  • Oświadczenie o zapewnieniu warunków umożliwiających realizację podstawy programowej
  • Zobowiązanie rodziców do przystępowania dziecka do egzaminów klasyfikacyjnych

Wszystkie dokumenty można pobrać http://fundacjamaximilianum.pl/2014/02/dokumenty-do-edukacji-domowej/

Egzaminy?

Tak! Podejmując wyzwanie nauczania dziecka w domu zobowiązujemy się do tego, że co roku, mniej więcej w czerwcu, przystąpi ono do egzaminów klasyfikacyjnych. Wedle mojej wiedzy egzaminy takie trwają kilka dni, składają się z części pisemnej i ustnej, i podobno w ich czasie rodzice denerwują się o wiele bardziej niż dzieci ?

Zagłębiając się w temat edukacji domowej dokonałam wiekopomnego odkrycia.

Otóż okazuje się, że przerobienie z dzieckiem wymaganego materiału zajmuje o wiele mniej czasu niż w tradycyjnej szkole. Że w szkole to jednak większość pary idzie w gwizdek, bo po przerwie pół lekcji traci się na sprawdzenie obecności i usadzenie niesfornej gromady na miejscu. Ponadto mając swoje własne dziecko „pod ręką” przez całą dobę, możemy dopasować rytm i tempo nauczania do jego potrzeb. Nie przemknie się taki delikwent z brakiem pracy domowej, bo zwyczajnie nic się nie da ukryć. Panie w szkole nie mają innego wyjścia i dają się zazwyczaj nabrać, kiedy na pytanie „ROZUMIECIE?” klasa chóralnie odpowiada „TAAK!”. Nie ze mną te numery Bruner. Zresztą moją piętę achillesową, czyli przedmioty ścisłe, przejmie Cinek ? Chociaż może przerabiając to od początku, nawet ja bym się wreszcie czegoś porządnie nauczyła? Poza tym taka nauka w edukacji domowej, dzieje się przy okazji. Wystarczy dobrze zaplanować, jakich praw fizyki można nauczyć dzieci piekąc ciasto? Albo budując łódkę? Jak można ogarnąć poezję, słuchając piosenek? Jak przyjemnie w hamaku poczytać lekturę?

tak będę wyglądać, kiedy w końcu pojmę chemię 🙂

Oprócz plusów trzeba też pomówić o minusach.

Minusem według pedagogów może być niedostateczna socjalizacja potomka uczonego w domu. I tutaj praktycy edukacji domowej rzucają im w twarz garstką śmiechu. Dzieci podobno są doskonale uspołecznione, począwszy od wspaniałych wzorców wynikających z takiego funkcjonowania rodziny, na kontaktach z innymi ludźmi kończąc. Przecież my wyjeżdżamy gdzieś, aby jednak żyć z ludźmi. Uczyć się od nich tego, co nam się przyda w życiu, zdobywać praktyczne umiejętności, rozmawiać w jakimś uniwersalnym języku, jeśli te zachodnie nie zdadzą egzaminu. Dzieci będą się bawić ze swoimi rówieśnikami. Tylko wiedzę o świecie zdobędą od nas.

Wizja idylliczna, prawda? To teraz czekam, bo zapisałam się do Newslettera od fundacji edukacji domowej i o ile mnie pamięć nie myli, mieli pisać regularnie, podpowiadając, jak nie zwariować i nie wytłuc wszystkich, ucząc dzieci w domu? Chyba sami nie znaleźli jeszcze odpowiedzi ?

PS. Istnieje także grupa wsparcia na Facebooku. Nazywa się zaskakująco: „Edukacja domowa”. Tam wypowiadają się praktycy- czyli rodzice, którzy wybrali tę drogę. Czasem także nauczyciele. Podpowiadają niesamowicie kreatywne rozwiązania naukowych problemów, radzą jak ogarnąć temat egzaminów i w ogóle jak to wszystko zorganizować. Są bardzo aktywni. Gorąco polecam.

Please follow and like us:
NA WSCHÓD! TAM MUSI BYĆ JAKAŚ CYWILIZACJA!

NA WSCHÓD! TAM MUSI BYĆ JAKAŚ CYWILIZACJA!

Dokąd by tu pojechać, żeby w miarę godnie przebiedować do końca swych dni? Pomysł na cel podróży przyszedł sam pewnego dnia. Pojawił się jakieś 2 lata temu. Chyba jeszcze zanim byłam w drugiej ciąży.

Pewnego dnia, zupełnym przypadkiem, najpewniej gdzieś w odmętach internetu natknęłam się na blog niejakiego Grocha Break Da cycle. A dotarłam do niego, o ile dobrze pamiętam, poprzez jakiś artykuł-wywiad pewnie na Onecie. Tak to czasem w życiu bywa, że z nudów zaczynamy zupełnie inaczej wybierać treści w internecie. Człowiek dochodzi do momentu, że zwykłe newsy na wp oraz cały ten chłam na plotkarskich portalach po prostu nudzi (bo już przeczytany od deski do deski). Normalnie zabrałby się za prawdziwą książkę, ale w pracy nie wypada (bo siedząc przed komputerem trzeba sprawiać wrażenie osoby pracującej, a nie znudzonej światem i czekającej na dodatkowe zadanie). Czasem zdarza się tak, że ebook w telefonie już przeczytany, a nie ma akurat następnego. I wtedy zaczyna się zbaczać z utartych ścieżek internetowych i zaglądać w miejsca nieznane.

I okazuje się, że można natknąć się na kogoś, kto rzucił w pi..u to wszystko, żyje sobie gdzieś daleko i nie narzeka ? jest opalony, najedzony, robi to co lubi, a ostatnio jeszcze ludzie mu za to płacą. I na myśl o wyścigu szczurów, o wszystkich ASAPach i korpożyciu mógłby w nas co najwyżej rzucić garstką śmiechu.

Cała sprawa wygląda tak. Grochu żyje tam, gdzie zamierzam żyć i ja ? są to Filipiny. Filipiny to kraj wyspiarski, składający się z pierdyliarda (a dokładniej przeszło  7000) wysepek mniejszych i większych, z czego zamieszkanych jest jedynie 880!! Co oznacza, że są dosłownie tysiące bezludnych wysp, na których można by sobie żyć po swojemu i mieć literalnie gdzieś to, co ludzie powiedzą! (można nawet grozić dzieciom, że jak będą niegrzeczne, to się je wywiezie na sąsiednią wyspę i przyjedzie po nie dopiero jak ochłoną i będą gotowe przeprosić i normalnie porozmawiać ?)

Co więcej, na Filipinach urzędowym językiem jest angielski! Czego chcieć więcej? A może tego, że jest tam bardzo tanio?  Oraz hm… że nawet przelot by nas nie zrujnował. Na pewnej stronie www, która zajmuje się wyszukiwaniem połączeń lotniczych (link) znalazłam informację, że bilet w jedną stronę mogę już kupić nawet za 1060zł (normalne cena regularna, nie jakieś lastminute ? ).  Co prawda z dwiema przesiadkami, ale jak za komfort jednej przesiadki miałabym zapłacić 2x więcej, to sorry- wolę sobie za te pieniądze wynająć na 3 miesiące chatkę nad morzem ?

Żeby nie wyjść na totalną ignorantkę, nie mogę nie nadmienić nic o sytuacji politycznej na Filipinach. Ostatnio świat obiegły informacje o zamachach, terrorystach i ISIS na wyspie Mindanao. Jest to druga co do wielkości wyspa w archipelagu filipińskim, od lat zamieszkana przez, jakby nie było, mniejszość muzułmańską. Filipiny, co do zasady są krajem chrześcijańskim. I to chyba nawet o wiele bardziej chrześcijańskim niż aktualnie Polska- no może bardziej niż Polska przed „dobrą zmianą”, bo teraz to w sumie niedługo będziemy mieli u nas drugi Watykan ?. Tak czy inaczej, mniejszość islamska na Filipinach istnieje, jest duża i zwarta. No i podobno ostatnio próbuje wybić się na niepodległość. Będę bacznie obserwować sytuację na wyspie i obiecuję, że w razie gdyby znacznie się pogorszyła, przeanalizujemy wszystkie „za” i „przeciw”  być może zdecydujemy się na inny kierunek, pozostając jednak w tamtych rejonach. Naturalnie nie wyobrażam sobie świadomie narażać dzieci na podobne niebezpieczeństwo, natomiast pozostaję w pewnym kontakcie z naszymi rodakami, którzy już tam przebywają i zamierzam kierować się bardziej ich opiniami niż doniesieniami mediów, które nierzadko mają swój lub polityczny interes w takim, a nie innym opisywaniu faktów. Generalnie ogromnym plusem wyspiarskiego charakteru Filipin jest właśnie… ich wyspiarski charakter. To co dzieje się na jednej z wysp może nie mieć absolutnie wpływu na pozostałe wyspy.

Dodatkowo nie można nie wspomnieć także o klimacie. Cytując wikipiedię: „Klimat równikowy, gorący i wilgotny. Średnia temperatura: w styczniu 26 °C, w sierpniu 28 °C. Pora deszczowa (monsuny) od czerwca do listopada, pora sucha od grudnia do maja. Od lipca do listopada niebezpieczeństwo tajfunów.” Oznacza to nie mniej, nie więcej tyle, że jest cały czas ciepło oraz że w pewnych okresach dużo pada i czasem mocno wieje ? Moja babcia i teściowa natychmiast załamałyby ręce wieszcząc, że jeśli nie zginiemy po drodze ani nie zabiją nas wojujący islamiści, to na pewno cały nasz dobytek zostanie zniszczony podczas tajfunu. Owszem, istnieje takie niebezpieczeństwo. Nawet wyspa osłonięta od oceanu, jak Bantayan, na której mieszka Grochu, ucierpiała kiedyś w wyniku tajfunu. Ja jestem jednak niesłabnącą optymistką w tym wszystkim i uważam, że podobne lub o wiele większe zagrożenie niesie za sobą poruszanie się samochodem po polskich drogach. I tyle w temacie. Cytując klasyka- gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, to by się położył (swoją drogą Cinek jest mistrzem przy przekręcaniu przysłów i kiedyś, za jego zgodą, zacytuję tu jakieś perełki).

 

Please follow and like us:
error

Enjoy this blog? Please spread the word :)